kaniagostyn *UKS Kania Gostyń
Stare lampy uliczne + słupy trakcyjne. Przejdę się! A tak przy okazji zajrzyj na stronę Sabaotha . Pośród wielu latarń gazowych wypatrzyłem lampy elektryczne na przewieszkach z ul. Długiej:
Już te foty gdzieś widziałem - dzięki za ich pokazanie
Skoro widac przewieszki, to powinny byc tam windki korbowe
Ale.
Ponieważ przewieiszki krzyżują się z trakcją tramweajową, to z wyglądu umocowania oprawy wnioskuję, że były te oprawy za pomocą windki nie tyle opuszczane, co przesuwane ze środka ulicy na skraj danego budynku, nad chodnik, byc może potem także była możliwość ich opuszczenia
Na 1 zdjęciu, tym pod tym tunelem, widać, że 2-ga przewieszkaa końcy sie na elweacji i potem linka idzie w dół, do windki, której juz z tej odległości nie widać
A może ktoś z Was bobruje czasem w antykwariatach? Tam powinny byc tego typu opisy, katalogi nt. tych mechanizmów
Sam odnalazłem coś o nich w Krakowie w takim antykwariacie, może kiedyś pokażę tu te skany : jak zaoszczedzilem "pare zlotych"
tutajpoczkategoriForum Akwarystyki Roślinnej - Serwis Akwarystyki Roślinnej. Na świecie jest mnóstwo firm produkujących sprzęt do słuchania muzyki. Większość ładnie gra i wygląda nie najgorzej. Ale jest coś takiego jak HI-END dla prawdziwych znawców dźwięku i koneserów. Dajmy na to taki wzmacniacz. Wygląda toto jakby producent razem ze szwagrem producenta w piwnicy urobili za pomocą wkrętarki, młotka , buchwelka i lutownicy. Lampy sterczą na wierzchu, wszystko poskręcane na śruby, ledwo przetarte papierem ściernym, zero pilota czy wyświetlacza, w najlepszym wypadku z jedno pokrętło coby zrobić głośniej lub ciszej....Ale za to jak gra! No i jakie legendy o tym krążą wśród, za przeproszeniem audiofilów. No i ma numer seryjny z certyfikatem wygrawerowanym na złotej tabliczce. No i kosztuje tyle co mieszkanie czy niezłe auto! HI-END rządzi się swoimi prawami. Miałeś chłopie w ręku prawdziwy unikat, jedyne w swoim rodzaju cacko, nacechowany ręką twórcy hand -made i to za psie pieniądze. Tabliczkę z certyfikatem pewnie schowali chłopaki z Rybarium żeby opchnąć w antykwariacie.A Ty się Jabol nie poznałeś na sztuce. Będziesz musiał teraz wytrzeszczać gały w nędznego seryjnego Wromaka za 17 zł.
Pozdrawiam Komentarze do domu dandi3. Dandysku, szukasz lampy z duszą to po antykwariatach pomykaj. Te są na stówę z antykwariatu.
A ja znalazłam jeszcze taką. Nie wiem jak u niej z proporcjami, ale zieleń "nogi" mi się podoba strasznie
http://gssd.pl/foty1/116.JPG
na allegro w antykach trzeba pogrzebać, moze ktoś to na aukcje wysyłał SIERPNIÓWECZKI 2009. Cytat:
Napisał zonia30
My mamy mieszkanie w innym stylu. Meble kolonialne, obrazy na ścianach w złotych ramach i lampy ( prawie jak w antykwariacie) więc i tak ledwo łóżeczko nam pasuje ( będę je postarzała metodą decoupage i białą farbobejcą na werniksie- ala spekania)
no to delikatnie mówić troszeczkę rzeczywiście troszeczkę inny styl :Hyhy: : Sztuki walki w PRL. Pewnie większość osób z Vortalu nie miała okazji ćwiczyć w czasach PRL, tzn. przed 1989 r. Tak więc prośba do starszych stażem osób - napiszcie jak to drzewiej bywało, jakie były problemy, jakieś ciekawe historyjki, może stare fotki.
Jak koles powiedzial, że widzial judogi w sklepie, to wszyscy poleceli brac, pasy byly razem z judogami, zalezne od rozmiaru. Większe judogi, wyższy pasek
Częsci mamy poszyły właściwe pasy, część przyszła na trening z brązowymi i czarnymi. Trener się "ucieszył", że ma sparingpartnerów i dał im popalić. Im potem, też mamy uszyły właściwe
Za treningi (MDK Mokotów przy Puławskiej) płaciliśmy grosze (koszt ubezpieczenia) a można było przychodzić i 5 razy w tygodniu.
Moje "Judo Mistrzów" z antykwariatu ma każdą kartkę osobno (ale dalej to świetna książka)
A koleżanka kupiła kiedyś w instytucie czeskim "Zasady sebaobrany" Były tam fotki faz ruchu (to znaczy podczas techniki były wyzwalane kolorowe lampy błyskowe z opóźniaczem) Każda pozycja w innym kolorze, strasznie to nowatorskie wtedy było i bardzo jej zazdrościliśmy, choć nazwy technik zwalały z nóg "dupnite chodidlem w zad"
A trener (Krzysztof Sarna) był dla nas alfą i omegą. Jak kiedyś powiedział, że poduszki są niezdrowe, tak od 15 roku życia śpię tylko z małą poduszką do dziś (teraz to już bardziej popularne, ale wtedy rodzina była zdziwiona, że upycham poduchę do szafy)
Dzieliliśmy się różnymi dobrami, jak ktoś miał cynk o przeglądzie filmów Kurosawy w DKFie, to całą sekcją braliśmy bilety i łaziliśmy na projekcje do "Iluzjonu" albo do kina "Pod Kopułą" (pewnie nawet nie wiecie, gdzie takie było w Warszawie). Witam !. Zastanawiam się co powinnam napisać o sobie ,jak siebie przedstawić ,żeby nie było banalnie i tak zwyczajnie i nic nie przychodzi mi do głowy ... wcześniej tu bywałam ,potem znikłam na jakiś czas ,lizałam rany i próbowałam układać swój świat na nowo .Po urlopie wychowawczym także wróciłam do pracy i nie mam za wiele czasu dla siebie ... mam 31 lat ,mam dwoje dzieci ,syn ma 7 lat ,córka własnie skończy 3 latka .Ostatnie 3 lata spedziłam na jeżdzeniu po Sądach ,fruwaniu po policjach ,prokuraturach ,jeżdzeniu po psychologach i udało się uwolnić z toksycznego związku ...dziś próbuję nieudolnie dojść do siebie i żyć od nowa myśląc co dalej teraz ... i dochodzę do wniosków ,ze też nie jest to łatwe ... .Co lubię ? Czym się interesuję ? Od zawsze towarzyszyła mi muzyka ,wychowywałam się na rocku punk i bluesie teraz pozostał z pewnością rock ,poezja śpiewana .Kiedyś interesowały mnie kraje polarne i odkrycia biegunów teraz już raczej nie ... dużo czytam i piszę ,publikowałam w latach 1999-2003 w prasie i almanachach środowiskowych ,miałam dwie nagrody w konkursach poetyckich oraz wystawę swoich tekstów i książek w Miejskiej Biblotece ... potem przez ciągłe kłopoty i stan w jakim się znalazłam przestałam pisać ,niedawno powróciłam do pisania ...pisanie chwilowo koi moje zszargane nerwy i próbuję coś robić . Także uczę się szydełkowania ,lubię prowadzić dom ,lubię koty i zwierzęta ,mam w domu kotkę .Staram się żyć chwilą . Jakoś ...
Pozdrawiam i dla ukojenia chwila ze słowem pisanym ... Ukłony
terapia
nie mam już tych halucynacji
że wyjechałam to co
nad morzem lody smakują inaczej
czy lubię miasta portowe
w styczniu wiosna
za oknem poruszył się krajobraz
jedziemy w kierunku Kobylanki
ten antykwariat na prawo w starej stodole
na trzydzieste urodziny
lampa rowerowa z początku wieku
jajecznica z cebulą nic specjalnego
wieczorem sofhia koniecznie biała
przed nami święta
że wróciłam to co
i wymieniam zamki nie tylko w drzwiach
nikogo już to nie dziwi
na końcu mojej ulicy
dzwony biją zawsze tak samo Team #1. Ausashi
Szybko ubrałeś się w leżące na podłodze spodnie i wymiętą koszulę, po czym niepewnie stawiając stopy na podłodze powoli podszedłeś do drzwi. Łomotanie tak bardzo cię zdenerwowało, że o mało nie wyrwałeś klamki otwierając swoje mieszkanie. Pierwszym wrażeniem jakie doznałeś widząc postać stojącą u progu było zdziwienie, jednak w głębi swojej podświadomości zaczynałeś rozumieć powód owej wizyty.
-Ty głuchy jesteś czy za dużo wczoraj wypiłeś? – zapytał Umanomaru, bez zaproszenia wchodząc do środka. Za sobą taszczył ogromną broń, którą zostawiłeś wczoraj na placu. -Ech... Przyniosłem twój sprzęt, nieźle żeś wczoraj narozrabiał...
Umanomaru położył topór na podłodze, po czym wszedł do twojego pokoju, mrucząc pod nosem „ale burdel”. Usiadł na jakimś krześle i splótł dłonie przed sobą, opierając łokcie o uda. Spojrzał na ciebie swoim czerwonym i „normalnym” okiem, uśmiechając się lekko.
-Zapewne domyślasz się już, po co tutaj jestem? Pora spłacić swój dług, kolego.
Fushigi
Po załatwieniu wszystkich porannych pierdół, tak oczywistych że nie warto o nich wspominać, wyszedłeś z domu i udałeś się w stronę muzeum w Oto Gakure.
Do swojego celu dotarłeś dosyć szybko. Przez wszystkie lata pobytu w wiosce widziałeś szyld z napisem „Muzeum” dziesiątki razy – często przechodziłeś obok tego budynku wracając z Akademii, aby po drodze do domu wstąpić do ulubionego supermarketu stojącego na tej samej ulicy. Nie minęło dużo czasu jak stanąłeś przed muzeum – jednopiętrowym budynkiem z zakratowanymi oknami i białymi ścianami. Drewniane drzwi były odrobinę obdrapane, podobnie jak lakier na mosiężnej klamce. Po chwili napawania się tym przeciętnym widokiem wszedłeś do środka, powoli zatapiając się w półmroku zionącym z wnętrza...
Znalazłeś się w dużym pomieszczeniu. Wątłe światło, jakie dawały zakurzone lampy zawieszone na suficie, z trudem przebijało się przez skupisko cieni nagromadzone w tej komnacie. Naokoło ciebie, tuż przy ścianach, znajdowały się szklane gablotki. Były one bardzo wysokie, w każdej z nich był jeden z eksponatów opatrzony krótką notką. Byłeś tutaj sam – żadnego nadzorcy, kasjera. Każdy przedmiot za szybą był dobrze oświetlony, mogłeś spokojnie się mu przyjrzeć. Większość z nich były to nic niewarte rupiecie rodem z jakiegoś bankrutującego antykwariatu, chociaż było kilka, które przykuły twoją uwagę. Był to między innymi ciężki korbacz z pięcioma zwisającymi na łańcuchach kolczastymi obuchami. Z opisu dowiedziałeś się tyle, że kiedyś jeden z wsławionych ninja wioski rozwalił nim górę. Kolejnym przedmiotem była gitara elektryczna o „specjalnych właściwościach” należąca niegdyś do Jiro Kazaki. Następny przedmiot nie zachował się w zbyt dobrym stanie – był to zardzewiały, dwumetrowy pręt i skrzywione, podwójne ostrze koloru czerwonego w kształcie talerza. Podpis brzmiał „Broń Ito Kouyi, najokrutniejszego shinobi Oto Gakure, w późniejszym czasie zdrajcy wioski.”. Były tutaj również jakieś żelazne nagolenniki, drogie tkaniny, kilka mieczy, statuetki i figurki, jednak nic wartego większej uwagi. Jedyną rzeczą, która jeszcze cię zaciekawiła, były schody prowadzące na dół. Wisiał nad nimi przekrzywiony napis „INNE EKSPONATY. UWAGA – GROZI ŚMIERCIĄ”. Dobre pytanie z "wiara.pl". Ciekawi mnie jeszcze (podobno dość duży) odsetek wierzących lekarzy
Wysłano po 17 minutach 6 sekundach:
co sądzicie o tym?:
Cud odzyskania amputowanej nogi
Voltaire w swoim słowniku teologicznym pod hasłem "Cud", ironizując, wyraził życzenie, aby mógł być świadkiem cudu odrośnięcia amputowanej nogi, oraz żeby ten fakt został natychmiast zaprotokołowany przez notariusza w urzędowych aktach. Według niego, tylko takie wydarzenie mogłoby być nazwane cudownym. Również słynny pisarz francuski Emil Zola, agnostyk, widząc w grocie objawień w Lourdes wiszące kule ludzi uzdrowionych, powiedział z drwiną: "Widzę dużo kul, ale nie widzę żadnej drewnianej protezy. Tylko wtedy uwierzyłbym w istnienie cudu, gdyby mi pokazano przypadek odrośnięcia amputowanej nogi". Obaj ci panowie agnostycy, wyśmiewając wiarę w możliwość cudownych uzdrowień, nie wiedzieli o tym, że dokładnie takie samo uzdrowienie, które ich zdaniem mogło być nazwane cudem, czyli odzyskanie amputowanej nogi, dokonało się już w 1640 r. w hiszpańskiej miejscowości Calanda w Dolnej Aragonii (diecezja Saragossa, obecnie w prowincji Teruel). W owym czasie ten region był po zarządem rycerskiego zakonu Calatrava, którego członkowie ślubowali gotowość oddania życia w obronie prawdy o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. W październiku 1998 r. we Włoszech, w wydawnictwie Rizzoli ukazała się książka słynnego włoskiego pisarza i dziennikarza Vittorio Messori zatytułowana: "Il Miracolo. Spagna, 1640: indagine sul piu sconvolgente prodigio mariano" (Cud. Hiszpania, 1640: badania najbardziej wstrząsającego maryjnego cudu). Vittorio Messori, przed kilkoma laty, kupił w antykwariacie książkę w języku francuskim, zawierającą bogate źródła historyczne. Z tej książki po raz pierwszy dowiedział się, o najbardziej spektakularnym cudzie w historii Kościoła. Było to nagłe, cudowne odrośnięcie amputowanej nogi u 23-letniego wieśniaka, w hiszpańskiej miejscowości Calanda w 1640 roku. Z naukową pasją poszukiwacza prawdy Messori sam podjął się trudu dotarcia do historycznych źródeł. Trzykrotnie pojechał do Hiszpanii, aby w tamtejszych archiwach w Saragossie i Calanda, osobiście dotrzeć do wszystkich historycznych dokumentów. Po przeprowadzeniu długotrwałych, szczegółowych badań doszedł do wniosku, że dokumentacja historyczna jest tak solidna i kompletna, a świadectwa są tak liczne i zgodne, że absolutnie nikt nie może zakwestionować historyczności tego faktu. Messori twierdzi, że odrzucając historyczność tego cudu musielibyśmy równocześnie zakwestionować wszystkie nam dotychczas znane fakty historyczne. Wcześniej, wielokrotnie w swoich publikacjach Messori wyrażał przekonanie, że podobny cud nie mógłby nigdy zaistnieć. Twierdził, że cud, którego nikt nie mógłby zakwestionować (n.p. odrośnięcie ręki lub nogi) zniszczyłby w człowieku wolność wyboru, a to byłoby przeciwne Bożej pedagogii wiary. Obecnie, po odkryciu tego spektakularnego cudu w Calanda, musiał skorygować swoje teologiczne poglądy. W Sanktuarium Matki Bożej "del Pilar" w Saragossie wisi drewniana proteza będąca wotum wdzięczności Matce Bożej za cud odzyskania amputowanej nogi. Jest to rzeczywiście Cud cudów "Milagro de los milagros" jak go określają Hiszpanie. Cud ten świadczy o tym, że Pan Bóg z miłością pochyla się również nad takimi agnostykami jak Emil Zola lub Voltaire apelując do ich sumień, aby odrzucili ciasnotę swojego myślenia, które uniemożliwia im przezwyciężenie dramatycznego rozdziału pomiędzy rozumem a wiarą, zamykając drogę do odnalezienia Prawdy. Przejdźmy teraz do opisu tego nadzwyczajnego wydarzenia. Jesienią 1637 r. młody wieśniak Miguel Juan Pellicer wpadł przez nieuwagę pod przejeżdżający powóz, którego koła zmiażdżyły jego prawą nogę. W niedługim czasie po wypadku w nodze pojawiła się gangrena. W końcu października 1637 r. w miejskim szpitalu w Saragossie lekarze byli zmuszeni amputować nogę Miguela nieco poniżej kolana, a kikut odkazić rozpalonym żelazem. Miguel Pellicer opuścił szpital mając, w miejsce prawej nogi, drewnianą protezę. Poruszał się przy pomocy dwóch kul. Jego wiara po utracie nogi jeszcze bardziej się umocniła, Miguel miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej "del Pilar". Zarówno przed, jak i po amputacji dokonał aktu całkowitego oddania się w Jej macierzyńską niewolę miłości. Pochodził z biednej rodziny mieszkającej w miejscowości Calanda, oddalonej około 100 km od Saragossy. Ponieważ po amputacji nogi nie mógł iść do pracy, aby zarabiać na swoje utrzymanie, zmuszony był do żebrania przed Sanktuarium "del Pilar" w Saragossie. Żebrał tam przez 2 lata i 5 miesięcy, czyli do czasu swojego cudownego uzdrowienia. W okresie kalectwa, każdego dnia przychodził do cudownej kaplicy Matki Bożej "del Pilar" i maczał kikut swojej obciętej nogi w oliwie palących się lamp. Przełomowym momentem jego życia był dzień 29 maja 1640 r. Przebywał wtedy w domu swoich rodziców w Calanda. Około godziny 10 wieczorem, przed pójściem na spoczynek, pożegnał się z członkami swojej rodziny, dwoma sąsiadami i z jednym żołnierzem, odłożył na bok drewnianą protezę amputowanej nogi i zasnął na swym ubogim posłaniu. Po upływie około 30 minut rodzice zauważyli, że spod płaszcza, którym Miguel był przykryty, zamiast jednej wystają dwie stopy. Natychmiast go obudzili i ku wielkiemu zaskoczeniu i zdumieniu wszystkich, Miguel stanął na dwóch zdrowych nogach. Noga, którą mu amputowano przed dwoma laty i pięcioma miesiącami, w cudowny sposób pojawiła się na nowo w nietkniętym stanie. Wieść o cudzie bardzo szybko rozeszła się po całej okolicy. Chirurdzy, którzy dokonali amputacji oraz dziesiątki mieszkańców Saragossy i Calanda, którzy doskonale znali młodziutkiego żebraka bez nogi, wszyscy zgodnie pod przysięgą zeznawali przed Trybunałem, że Miguel Juan Pellicer miał nogę amputowaną. Przeprowadzone zostały bardzo szczegółowe badania kanoniczne cudu przez specjalną komisję, w skład której wchodziło 9 sędziów pod przewodnictwem arcybiskupa Saragossy. Badania te wykazały, że 23-letni Miguel, po 2 latach i 5 miesiącach od momentu amputacji, w sposób natychmiastowy odzyskał utraconą nogę i była to ta sama noga, którą lekarze odcięli i pochowali na cmentarzu szpitalnym w Saragossie. Po zakończeniu kanonicznych badań, król Hiszpanii Filip IV zaprosił do swojego pałacu w Madrycie cudownie uzdrowionego Miguela. Podczas spotkania z uzdrowionym żebrakiem król ukląkł i ucałował jego cudownie odzyskaną nogę. Trzeba jeszcze podkreślić również i to, że na trzeci dzień po cudzie, do Calandy przyjechał królewski notariusz, który w specjalnym akcie notarialnym szczegółowo opisał całe to niezwykłe wydarzenie, a opis potwierdziło przysięgą wielu naocznych świadków, wśród których byli rodzice i proboszcz uzdrowionego. Vittorio Messori podkreśla w swojej książce, że nigdzie, nigdy i nikt nie kwestionował prawdziwości tego cudownego wydarzenia.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshirli.pev.pl
|
|
|