kaniagostyn *UKS Kania Gostyń
Lipiec 2005 - wakacyjne dzidziole :). Wielkie dziękuję za gratulacje...powiem Wam szczerze że odwykłam od myśli o "trójeczce"... samiec oraz warunki lokalowe sprawę stawiały jasno ... o trójeczce marzyłam marzyłam baardzo ... tego mojego biednego Maluszka miąchałam jak głupia - bo już nie będę miała "dzidzi do przytulania"...wałkowałam, dydałam...i nadal będę ale czuję się ogłupiała... no jak to???? targają mną tajfuny ... na zmianę przerażenie i błogość...strach i przenoszenie gór ... wczoraj przeryczałam:)...dziś biegam z miną Mony L. .... w każdym razie balkon "w ramach przetwarzania materiału" upstrzony już lampkami a okna gwiazdkami dodatkowo przerobiłam kilometry gałązek przeznaczonych na gwiazdki i lampiony...a kartki świąteczne prawie gotowe...acha ... i w przypływie uczuć molestuję Młodego...Zucha też obrywa....
Dziękuję... bo samiec w delegacji... i nijak z kim zagadać..ale nie tylko..dzięki kobity kochane (samiec wie....szczęścia po nim nie znać...) Balkon. Na balkon wchodzi się przez dwuskrzydłowe, drewniane, gotyckie drzwi. Oczom wchodzącego ukazuje się podłużny obszar z kamienną podłogą, zakończony balustradą. Balkon ciągnie się wzdłuż ściany budynku, w jednym miejscu jednak tworzy obszerniejszą przestrzeń, otoczoną okrągłą balustradą, łączącą się z tą wcześniejszą. Miejsce to daje wspaniały widok na znajdujące się przed szkołą tereny. Przy ścianie budynku stoi kilka ławek, na których można usiąść i odpocząć po męczącej wędrówce na dwunaste piętro. Na podłodze, w równych odstępach od siebie i od ławek stoją lampiony, bardzo przydatne po zmroku, gdyż oprócz gwiazd i księżyca to one są jedynym źródłem światła. Sala Aren. Niebiańskie Wrota
Pośród chmur, na dalekim planie Wysokich Niebios, w domenie Władcy Areny, serafina Azraela, znajduje się arena. Na pałacowym placu znajduje się dogodna ilość miejsca do walki. Groteskowo zmagania na śmierć i życie mają miejsce blisko pięknego egzotycznego ogrodu. Nad Areną wciąż latają archony-lampiony, czasem niebo przecina lecący w zwartym szyku oddział dev. Także lecą walczyć, czasem nawet na samo dno piekieł. Gladiatorzy tu walczący nie mają jednak czasu na oglądanie aniołów. Tłum czeka na widok krwi. Władca Areny spokojnie spogląda z pałacowego balkonu na walkę...
Zasady specjalne:
Na tej Arenie Gladiatorzy walczą przeciwko sobie na latających wierzchowcach bądź przeciwko latającym przeciwnikom.
Gladiator ma do dyspozycji gryfa, choć w razie wyższego poziomu może za pozwoleniem Arbitra dosiadać silniejszego wierzchowca. Gryf ma standardowe statystyki i NIE MOŻE atakować. Gryf może zginąć w czasie walki.
W czasie lotu wykorzystujemy standardowe zasady jeździectwa. Ataki wręcz mogą być wykonywane jedynie bronią posiadającą zasięg.
Ze względu na walkę z wierzchowca następuje dostosowanie sw +1 dla przeciwnika, wspomniane +1 sw nie liczy się przy liczeniu nagród.
Arbiter powinien dobierać bestie, które dadzą sobie radę z latającym przeciwnikiem (same latają bądź mają odpowiednie możliwości bojowe).
Ekwipunek gryfa:
- długa włócznia,
- żołnierskie siodło egzotyczne,
- dwa kołczany strzał,
- 5 oszczepów UFO. Piętnaście minut obserwowałem kiedyś ufko, a były to wakacje roku pańskiego 2006. Niestety jestem biedakiem (a byłem jeszcze większym) i nie miałem pod ręką niczego azaby zrobić zdjęcie. Teraz, po upływie tych kilku lat myślę, że był to tzw. chiński lampion albo jakiś rodzaj zabawki (może jakaś flara?). Chociaż pewności co do tego nie mam.
Obiekt stał jakieś dziesięć minut w jednym miejscu, po lewej stronie wieżowca, który znajduje się naprzeciwko mojego balkonu. Wisiał w miejscu i migał. Na przemian trzy kolory - na pewno niebieski i czerwony, trzeciego nie pamiętam, ale podejrzewam żółty albo biały. Potem zaczął z prawdziwie ŻÓŁWIĄ prędkością ruszać się w lewo, tj. zasadniczo na jakiś wschód.
W końcu znikł. I czort jeden wie, jak on znikł. Intrygująca jest ta zmiana kolorów. z tego co się orientuję, chińskie lampiony kolorów nie zmieniają. Lampiony na ślub, czy to dobry pomysł?. zosiadawid, lampiony jeśli rozmieszczone z pomysłem (ale nie w sali tylko ja bym na powietrzu obok sali dała, w zależności czy macie taras, balkon czy po prostu wyjście na dwór, gdzieś tam poumieszczała), odpowiednio dobrane kolory i może być śliczny efekt. wszystko zalezy w głównej mierze od pomysłu i odpowiednio dobranej kolorystyce. ja chciałam lampiony, ale niestety nie mam ich gdzie przyczepić Magiczna Chwila i jej prace. oj! śliczniutkie te lampiony! już mam fajne płaskie słoiczki po pysznościach w domu i właśnie przymierzam się do zrobienia lampionów dla koleżanki na balkon, ale nie wiem czy tak pięknie wyjdą...
Czy to jest papier ryżowy najpierw kładziony? zewnątrz pewnie?
pięknie wyglądają! RORATY. Ja też jestem uczulony na to "Panie przebacz nam" - tekst pokutny, ale melodia w stylu "Babcia stała na balkonie"...bez sensu.
U mnie roraty sa wieczorem o 18, a w soboty o 8. Podobnie jak u Was uroczyste wejście z procesją i lampionami. Od poniedziałku do środy jest "wzmożony" udział dzieci młodszych, więc spiewy też sa "pod dzieci":
Oto Pan Bóg przyjdzie,
Suśćcie nam,
Archanioł B.
Marana Tha,
Przybądź Panie,
Czekam na Ciebie dobry Boże,
Czekam na Ciebie Jezu mój mały,
Zdrowaś bądź,
Po upadku.
Dwie ostatnie staram się zawsze stosować, gdyż jest to wotywa maryjna.
Ponadto śpiewam w adwencie:
Niebiosa rosę spuśćcie nam z góry,
Mądrości, która,
Grzechem Adama,
Słuchaj Izraelu, i parę innych ale jakoś mam pustkę w głowie...
Chciałbym też przy okazji tych rorat poddać w rozwagę rozczłonowanie adwentu na dwa okresy: najpierw - oczekiwanie na paruzję, czyli powtórne przyjście Chrystusa na końcu czasów - na tą część, która rozpoczyna się w najbliższą niedzielę; tu znam tylko DWIE pieśni stosowne na ten okres: Oto Pan Bóg przyjdzie i Słychać głos strażnika w dali; resztę siłą rzeczy uzupełniam "tradycyjnymi". Niech się jakiś "fachowiec" wypowie co z tym robić i czy Wy praktykujecie takie rozgraniczenie; no i drugi okres - oczekiwanie na Boże Narodzenie, gdzie wszystko jest jasne i wybór śpiewów "od wyboru do koloru". Marsjanie atakuja Gorlice ?!. no spoko spoko ja tam sie nie gniewam - nie naleze do tych tylko po prostu co ja ludzia zrobie jak sobie plotki robia a to co gadali tylko na powaznie kolega wiedzial ze beda z wesela lampiony puszczane a mowi ze jak stal na balkonie i sluchal tych ludzi to plakal ze smiechu hehee . Sen Li Young
Wstał gdy tylko słońce zniknęło za horyzontem. Myślał przez chwilę o dziwnych wydarzeniach poprzedniej nocy. Jednak potem myśli te rozwiały inne - ważniejsze. Bal u królowej. Co też go tam czeka? Jaki egzamin czy test będzie musiał przejść. Co się wydarzy. Choć znał podstawy savoir vivre odnosiło się to do ludzi. Wampiry były inne. Przez te kilka lat obcowania w ich świecie nauczył się, że jak na razie jest na dnie. Całą reszta była dużo, dużo wyżej i należał się im szacunek. Czy pozna kogoś podobnego sobie? Falcone mówił coś o innych młodych Kainitach. Co powinien uczynić względem nich? Czy będą się trzymali razem, czy będą konkurować?
Zadzwonił telefon. Falcone już czekał przed domem. Sen wyszedł i wsiadł do auta. Włoch bez słowa zawiózł Sen'a do najbogatszej dzielnicy Londynu. Gdyby nie fakt, że wszystko się działo za zasłoną Maskarady cała otoczka przypominałaby jakiś meeting znanych osobistości.
Falcone odezwał sie tylko jeden jedyny raz "Nie zawiedź mnie" - rzekł i wysiadł z auta.
Sen spostrzegł, że są w nielicznej grupie tych, do kogo ghule nie podeszły aby odstawić auto, lub chociaż otworzyć drzwi. "Nie mamy na tyle wysokiego statusu" pomyślał "A może to JA go nie mam?".
Kyle
Gdy się pożywił poszedł spać tak jak mu kazała Suzy. Następnej nocy wpadła do niego podekscytowana i kazała mu się ubierać. Bob był trochę zniesmaczony tym, że nie zauważyła tego, iż on jest gotowy, ale puścił to mimo uszu gdyż był strasznie ciekawy spotkania z królową. Na nic były tłumaczenia, ze nie chodzi o królową Wiktorię tylko o Annę. Bob wiedział swoje.
Suzy odpaliła samochód i prawie zostawili Bob'a. Wpadł do środka w ostatniej chwili. Matka klęła na korki, które powstały na ulicach przez jakiś wypadek. Trąbiła i klęła. Klęła po angielsku, hiszpańsku i włosku. Bob podrzucił jej kilka klątw z chińskiego słownika ale albo nie usłyszała albo były dla niej za trudne.
Wreszcie dojechali prawie się spóźniając.
William
Lotharius był dziś strojny w czarno złotą szatę i z trudem ukrywał podekscytowanie. Nie, z pewnością nie z powodu balu u Królowej, to musiało być coś innego. Gdy po wieczornym rytuale pożegnał wszystkich klanbraci Gordon i William zostali gdy spojrzał się na nich swoimi starczymi oczyma.
- Nauczyłeś swego podopiecznego to co winien umieć - rzekł Lothatius, nie pytał on zawsze wiedział - Jest w Piramidzie, będzie też w Rodzinie, choć jego droga się zaczęła dawno temu, teraz postawi na niej pierwsze kroki i zostawi ślady. Choć jesteśmy podobni reszcie Rodziny, ZAWSZE byliśmy inni. Lepsi. Jesteśmy rodziną w Rodzinie. Klanem, dla którego waga pogardy i szacunku zaciera się u innych. Oni nie tego wiedzą co wiemy my. Oni są tylko workami kości, my mamy ciała i krew. I tak ma pozostać.
Jechali w milczeniu na tyle limuzyny. Gordon wysiadł, gdy ghul-kierowca otworzył mu drzwi. William wiedział, że musi poradzić sobie sam...
KAŻDY
Na podjeździe stały drogie auta. Ghule dwoili się i troili w otwieraniu drzwi. W promieniu kilometra [a może i więcej?] z pewnością nie było żadnego śmiertelnika.
Dwór był dwupiętrowy, dobrze oświetlony ogród nie przedstawiał miejsca rodem z horrorów. Królowa miała gust i gest. Cóż z pewnością po wiekach nie-życia nie była biedna. Kim ona była? Wejście do rezydencji było dobrze oświetlone. Cała otoczka i atmosfera przypominała bardziej zjazd mafijny niż spotkanie nieumarłych. Czy była różnica? Wszedł do wystrojonego salonu, urządzonego w starym stylu. Wkoło zaś były istoty o wiele potężniejsze od niego. Wieki na karku. Mądrości, o których mógł tylko śnić. Wszystko było nierealne i przytłaczające. Tyle władczych i morderczych istot w jednym miejscu. Jak im do cholery udaje się to trzymać w tajemnicy... . Widział piękne kobiety, pięknych [tak, tak pięknych] mężczyzn. Mógłby zatracić wszystko za choć ich jeden dotyk. Dostrzegł też maszkary wyłaniające się z cieni. Nosferatu, wszędobylskich szpiegów, którzy grali swój bal.
Zapach krwi, ludzkiej i zwierzęcej niósł po pomieszczeniu. Już wiedział czemu Ojciec kazał mu się nasycić. Wpaść w szał głodu pośród tylu przedstawicieli Rodziny byłoby skazą na ich reputacji. Wielką skazą... .
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Ogromne kamienne kolumny podtrzymywały sufit i dwa balkony po bokach. Na wprost dwie pary schodów prowadziły na górę. Z pomieszczenia były cztery wyjścia, wszystkie (poza tym, którym wszedł) zasłonięte bordową kotarą.
Oświetleniem były lampiony imitujące pochodnie i wielki kryształowy żyrandol wiszący pod sufitem.
Ghule nosiły puchary i kieliszki z vitae a jakiś Nosferatu uśmiechnął się do niego. Na twarzy Szczura malowało się stwierdzenie "O świeża krew". Przyjęcie, które się tu odbywało miało w sobie coś dziwnego i nie byli to nieumarli krążący wkoło niczym sępy. Po chwili skonstatował co było nie tak. Nie było tu stołów suto zastawionych jedzeniem, nie było zapachu potraw. Tu nie było to potrzebne.
W tle rozbrzmiewała spokojna, kojąca muzyka.
Wypatrzyli podobnych sobie, zbłąkanych, zagubionych w wielkim świecie Nocy. Rodzice puścili ich wolno, przestrzegając jedynie przed zbytnim oddalaniem się, gdyż chwila jest bliska.
Podeszli do siebie niepewnie. Wyczuwali instynktownie, że ci dwaj, którzy tu zawitali, zawitali w tym samym celu. Całą ich trójka była Młoda...
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshirli.pev.pl
|
|
|