ładne i tanie zaproszenie na ślub
|
kaniagostyn *UKS Kania Gostyń
ja jeszcze nic nie mam!!!! Szukam orkiestry. Cześć,
Polecam Wam firme DRUKARENKA - Zaproszenia Ślubne. Mają naprawde ładne wzory i bardzo TANIO !!! www.drukarenka.pl
Pozdrawiam W odpowiedzi na : Re: ja jeszcze nic nie mam!!!! Szukam orkiestry wyslane przez Iwona dnia 2003-09-21 00:47:01:
: czesc ja tez slubuje w przyszlym roku i rowniez jeszcze nic nie zalatwilam. Bylam dzisiaj w salonie sukien zrobic pierwsze rozeznanie i dowiedzialam sie ze suknie trzeba zalatwiac na 4-5 miesiecy przed slubem, nie wiemy jeszcze ile pieniedzy bedziemy mieli na organizacje wiec nie wiemy dokladnie czego szukac ale rozeznaje sie powoli w knajpach-napiszcie jak wam idzie i co macie zalatwione Ceny alkoholu. " />polecam tanie alkohole na Kobierzyńskiej. Dzwoniłam do Sobieskiego i potwierdzili że w sklepach Alti i właśnie tych tanich alkoholi wódka na 100% jest oryginalna ponieważ od producenta sa dostawy.
Na kobierzyńskiej Pan Tadeusz 21.20zł - do końca sierpnia podobno. Jeszcze jak da się zaproszenie na ślub z paragonem dostaje się do każdych 10 butelek jedną gratis. Także np na 100 butelek Czyli 10 butelek plus 1 gratis wychodzi ze butelka jest po ok 19.30.
Poelcaja tam wódkę PALACE 18.80
Sobieski 19.90 narazie beż żadnej promocji być może że od następnego meisiąc znów będzie promocja taka jak z P.T.
A my kupujemy ódke pokroju Finlandii. Mało znana ale dobra i ma bardzo ładna butelkę. Piasecki... droższa ale mamy zniżkę ponieważ mój T. tam keidyś pracowął i dostalismy extra cenę Jesteśmy już po ślubie i weselu...to co mogę polecić i nie. " />Przede wszystkim organizację swojego ślubu rozpoczełam od zamówienia terminu w kościele. Polecam serdecznie kościół u Franciszkanów - miło, TANIO bo faktycznie co łaska za udzielenie sakramentów, ładna muzyka podczas ślubu. Ceremonia przeprowadzona bardzo ładnie. Następnie sala. Miałam zaprosić 80 osób, przyszło 94. Zamówiliśmy salę w restauracji Kolorowa. Bardzo ładnie przygotowana sala, smaczne jedzenie, szybko i sprawnie podane.Zatem polecam. Nastepnie zespół lub Dj. Zaproponowo nam 3 zespoły. wybralismy Dja Daro z Olsztyna. Super poprowadzona uroczystość. Naprawdę wszystkim Młodym Parom polecam wynajęcie tego Pana ( u nas był z Wodzirejką ). Również śpiewał i grał na instrumentach muzycznych. Super! Goście byli zadowoleni. Polecam również zakład fryzjerski na ul. Wojska Polskiego przed stacją cpnu - np., rest. kolorowa. Zatem mieliśmy wszystko w pobliżu. Suknię slubną - salon na ul, Partyzantów. Z wizażu nie byłam zadowolona - nie będe jednak pisała kto i gdzie - trudno stało się, Pani M., oddała mi połowę pieniędzy. Dodam, że alkohol - bo to też ważna sprawa - zakupilismy w świecie alkoholi na Partyzantów ( ale nie wiem czy ten sklep nie jest przeniesiony na Starówkę ? ). Sprzedawca powiedział, że jesli alkohol zostanie możemy go zwrócić. [ M ] Zapach poziomek. Kolejne opowiadanie, mam cichą nadzieję, że lepsze od poprzednich. Bardzo proszę o krytykę, jednak bez udziału patelni na głowie... =)
Dziś (2007 rok)
Powietrze pachnie poziomkami. Piękna rudowłosa kobieta leży nieruchomo na szerokim łóżku. Obok niej śpi mężczyzna jej życia. Mężczyzna, który ma rodzinę, żonę... I nie jest nią Ginewra Weasley. Światło księżyca wpada do pokoju, pomieszczenie wypełnia się cieniami. Mężczyzna budzi się, spogląda na uśmiechniętą twarz swej towarzyszki. Mają jeszcze dwie godziny szczęścia. Dwie godziny, które chcą wykorzystać za wszelką cenę. Pokój wypełnia cicha muzyka i śmiech, ich śmiech.
Lipiec, 2000 rok
- Ginny, proszę...
- Nie zgadzam się.
- Ale...
- Nie.
- To twoje ostatnie słowo?
- Tak.
- A więc dobrze. Skoro tego chcesz...
- Już nie protestujesz?
- To twoja decyzja.
- Ale...
Trzaśnięcie drzwi. Kroki na schodach. Znów została sama. Sama, wpatrzona w cienie oplatające delikatnie cały korytarz. Cisza, która zaległa w pokoju, zdawała się nie mieć końca. Powoli ogarnął ją strach. Zawsze bała się nocy. I samotności. Wyjrzała niechętnie przez okno. Księżyc powoli podnosił się nad dachami. Brudne podwórze stało się pałacem z cieni i srebra... W tej chwili pragnęła tylko iść, biec bezmyślnie srebrnoszarymi ulicami, mieć na własność, chociaż jedną godzinę. Nie dzielić tego czasu z nikim. Nawet z własnymi uczuciami...
Wrzesień 2001
- Jean, spójrz na mnie. Proszę, wysłuchaj mnie!
- Po co? Żebyś znowu kłamała, łgała mi prosto w oczy?
- To nie tak! Ja wtedy...
- Co? Nie tłumacz się.
- Ale to naprawdę jest inaczej...
- Czyli jak?
- Ja cię kochałam. Kiedyś. A teraz po prostu cię potrzebuję.
- Pierwszy raz jesteś szczera.
- Wiem. Ale nie potępiaj mnie tak od razu.
- Nigdy cię nie potępiałem i nigdy nie będę.
- Dlaczego?
- Bo ja cię chyba ciągle kocham. Okłamywałem sam siebie, myśląc, że coś dla ciebie znaczę. To był błąd. Słabość. Ale to w niczym nie zmienia sytuacji, w niczym nie zmienia moich uczuć do ciebie.
Uśmiechnął się do niej. Jednak w jego oczach widziała smutek i żal. Było w nich coś jeszcze... Odrobina szczęścia. Ginny zaśmiała się w duchu. Czym jest szczęście? Wyszła z pokoju, stanęła w korytarzu i oparła się o ścianę. Nie chciała kłamać. W takich chwilach jak ta, jej sumienie głośno dawało o sobie znać. Ten człowiek jej zaufał, a ona go wykorzystała i porzuciła... Szybko jednak opanowała się. Sytuacja czasami zmusza nas do różnych czynów.
Kwiecień 2002
- Witaj Ginewro.
- Witaj Adamie.
- Wróciłaś?
- Na krótko.
- Po co wróciłaś?
- Zależy mi na tobie.
- I co dalej?
- Co tylko zechcesz.
- Jesteś odważna.
- Jestem zakochana.
- A tamci?
- Już się nie liczą.
Butelka koniaku była do połowy pusta. Dwa kieliszki stały na nocnym stoliku. Ubrania walały się po podłodze... Księżyc leniwie zaglądał przed niezasłonięte okno. Ginny siedziała na parapecie i paliła miętowego papierosa. Spoglądała ukradkiem w stronę łóżka. Śpiący na nim mężczyzna był uosobieniem marzeń. Przystojny, czuły, opiekuńczy... Jednak dziewczyna wiedziała, że to nie on jest tym jedynym... Nie z nim pragnie żyć. Dawała mu nadzieję, tak jak każdemu poprzedniemu. W jej sercu ciągle była tylko jedna osoba. Jedyny mężczyzna, który był całkowicie nieosiągalny, którego nigdy w życiu nie będzie miała.
Maj 2004
- Ginny, dawno cię nie widziałem. Gdzie się podziewałaś przez te wszystkie lata?
- Byłam w Paryżu. Próbowałam na nowo zorganizować sobie życie. A co u ciebie?
- Wiesz, że się ożeniłem? Ron ci powiedział? Wysłałem dla ciebie zaproszenie, ale chyba nie doszło...
- Fakt, nie dostałam go. Ron coś wspominał, że wziąłeś ślub... Z Luną?
- Tak, odkryłem, że przez te wszystkie lata potrzebowałem właśnie takiej kobiety.
- Jesteś szczęśliwy?
- Wydaje mi się, że tak. Mam piękną żonę, dwójkę dzieci...
- A gdzie teraz jest Luna?
- Podróżuje od dwóch miesięcy. Szuka pliszki różnogłosej.
- Harry?
- Tak?
- Zaprosisz mnie na kieliszek wina?
Nienawidziła się za to. Przez te wszystkie lata w Paryżu, stała się mistrzynią uwodzenia. Żaden mężczyzna nie umiał jej odmówić. Nienawidziła się za to, że niejednokrotnie wykorzystywała swoje umiejętności, mimo, że wiedziała, iż jej wybranek ma rodzinę. Uwielbiała uwodzić. Czuła wtedy przyjemny dreszczyk emocji, czuła się dowartościowana, potrzebna. Ciągle, bezustannie i bezskutecznie szukała prawdziwej miłości. Teraz, gdy Harry prowadził ją w kierunku jego mieszkania w południowej części Londynu, czuła się podle. Mijali oświetlone wystawy sklepowe, śmiech ludzi, wydobywający się z licznych pubów, zdawał się ich ponaglać...
- To jest moje mieszkanie.
- Luna mieszka gdzie indziej?
- Mamy dom w pobliżu Yorku. Tu nocuję tylko, gdy muszę zostać dłużej w pracy.
- Ładnie tu. Pachnie poziomkami.
- Tak, nie wiem czemu, ale lubię ten zapach.
- To mój ulubiony.
- Może właśnie dlatego go lubię.
- Harry... Muszę ci coś powiedzieć.
- Nic nie mów. Nie teraz.
- Ja naprawdę muszę.
- Dobrze. Słucham.
- Widzisz... To bardzo trudne...
- Nie, to jest banalnie proste.
- Tak myślisz?
- Powiedz to, a sama się przekonasz.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Dlaczego ożeniłeś się z Luną?
- Bo chciałem mieć rodzinę, a ty tamtej nocy powiedziałaś wyraźnie, czego chcesz.
- Żałowałam tego przez następne kilka lat...
Uśmiechnął się. Oboje wiedzieli, że na to nie ma rady. Patrzył na nią, póki nie znikła w łazience. Powietrze było ciche, przesycone tajemnicą. Harry pomyślał wtedy, że Ginny tak naprawdę nie wiedziała, co to moralność. Nie interesowały ją problemy. Nie znała burz i ciemnych zaułków. Nic oprócz zwycięstwa, triumfu i chwały. Nie była pokusą. Była kobietą jedyną w swoim rodzaju. Twarz, jej twarz... Nikt nie pytał, czy jest tania, czy drogocenna... Jedyna, czy taka, jakich tysiące. Mógł pytać o to wcześniej, nie teraz, nie w chwili, gdy uwikłał się w miłość. Teraz Ginny była jego, od początku do końca. Nie miała tajemnic, a mimo to była bardziej pociągająca niż wszystkie kobiety, jakie dotychczas znał, bardziej pociągająca niż Luna była kiedykolwiek... W Warszawie nigdy się nie dorobię. " />Dobrze zarabiamy, mamy dobrą pracę, ale przed nami 30 ciężkich lat. Bo w Warszawie budujemy pozycję od zera. Alternatywą jest powrót do małych miast, życie mniej wypalające, ale z perspektywą bezrobocia w wieku 40-50 lat
Co musi się zmienić w Polsce, aby ludzie stąd nie wyjeżdżali? Pozwolę sobie postawić diagnozę z mojego punktu widzenia. Subiektywną.
Nazywam się... No właśnie... nazwisko podaję tylko do wiadomości redakcji. Nie chcę ujawnić tego, co myślę, przed ludźmi, z którymi pracuję, bo oni są z innego świata i moich problemów nie zrozumieją.
Jestem informatykiem. Mam 27 lat i prawie pięć lat doświadczenia zawodowego. Moja żona podobnie. Osiągnęliśmy dobrą pozycję na rynku pracy w Polsce. Pracujemy oboje w Warszawie jako specjaliści w swoim zawodzie, uczestnicząc w różnych projektach, a czasem je prowadząc.
Rodzina. Moja żona ma dwoje młodszego rodzeństwa: jedno kończy studia, drugie zaczyna. Rodzice żony są pracownikami fizycznymi. Ja mam starszego brata, który od kilku lat pracuje i żyje za granicą i nie ma zamiaru wracać. Moja mama jest na wcześniejszej emeryturze, a tata od ładnych paru lat bezrobotny, bo w tym kraju nie ma pracy dla wykształconych ludzi po 40. roku życia, a on ma lat 57.
Nasze dochody i wydatki
Razem z żoną dostarczamy co miesiąc do wspólnego kubełka 7 tys. zł. Na pierwszy rzut oka to dużo. Dla porównania - dochody moich teściów nie przekraczają 2 tys. zł na miesiąc, o dochodach moich rodziców nie wspomnę...
W Warszawie wynajmujemy mieszkanie. Wynajem plus opłaty (telewizja, telefon, internet) to koszt 1,5 tys. zł miesięcznie. Jak na Warszawę - bardzo tanio. Mamy siedmioletni samochód, z coraz bardziej sypiącym się silnikiem. Poza tym koszty stałe, np. bilety na komunikację miejską, bo mimo wszystko jest tańsza i szybsza od samochodu, czy karty pre-paid do telefonów komórkowych. Łącznie ok. 2 tys. zł.
Doliczmy koszty zmienne: jedzenie, rozrywki, np. kino (sporadycznie), wyjazd na weekend do rodziców (raz w miesiącu). Gotowanie obiadów domowych przy pracy do godz. 17 i godzinnej podróży do domu można włożyć między bajki, bo kto przy zdrowych zmysłach je obiad o 20? Przeważnie kupujemy więc jakiś obiad, to średnio 1,5-2 tys. zł.
Na koniec koszty okazjonalne: ubrania, buty, impreza, prezenty czy ubezpieczenie samochodu - 300-500 zł.
Podsumowując: koszty życia na średnim poziomie w Warszawie, dla nas dwojga to ok. 4 tys. zł. Z pozostałych 3 tys. około tysiąca rozchodzi się np. na dofinansowanie najbliższej rodziny i przyjemności. Zostaje 2 tys. zł.
Prognoza na życie w kraju
Większość młodych małżeństw chce kupić mieszkanie i mieć potomstwo. Dziś średnia cena mieszkania na obrzeżach Warszawy to 4-5 tys. za m kw. Jeśli chce się mieć rodzinę 2+2, to potrzebuje ok. 60-70 m kw. i trzy pokoje. To oznacza kredyt na co najmniej 300 tys. zł i ratę 2 tys. zł miesięcznie przez 30 lat. Czyli kredyt pożera wszystko.
A za co utrzymać dwójkę dzieci? Owszem, możemy zrezygnować z samochodu - oszczędzimy 500 zł na miesiąc - i np. chore dziecko wozić autobusem do lekarza. Możemy zrezygnować z przyjemności typu kino, a nowe ubrania kupować rzadziej, co daje kolejne kilkaset złotych oszczędności. Ograniczyć wydatki na jedzenie, wyjazdy, imprezy. Dalibyśmy radę.
Stalibyśmy się aspołeczni, z rodzicami widywalibyśmy się tylko na święta, przestali im pomagać finansowo, odmawiali na każde zaproszenie typu ślub-wesele. Może nawet z premii za pracę po godzinach zaoszczędzilibyśmy trochę i gdyby dzieci lub my nie chorowalibyśmy w zimie, co pozwoliłoby dodatkowo oszczędzić na lekarzach i lekarstwach, zdołalibyśmy pojechać na dwutygodniowy urlop...
A, i trzeba jeszcze dodać, że dzieci widywałyby nas rano w przelocie przed wyjściem do pracy i po powrocie z niej: zmęczonych i zdenerwowanych tym, że zamiast odpocząć, musimy jeszcze zadbać o nie, mieszkanie i całą kupę innych spraw.
Pesymistyczne? Ale to jest realne życie. Jesteśmy napływowi w Warszawie i budujemy w niej pozycję od zera. Alternatywą jest powrót do małych miast, z których pochodzimy, życie spokojniejsze, mniej wypalające i prawdopodobne bezrobocie w wieku 40-50 lat.
Moja kalkulacja zakłada, że cały czas oboje z żoną pracujemy. Nie uwzględnia tego, że żona ma urodzić dzieci, że może się okazać, iż po macierzyńskim ona lub dziecko ma (odpukać) komplikacje zdrowotne albo po prostu nie ma do czego wracać, bo jej miejsce pracy rozdysponowano i wróci tylko po wypowiedzenie. Alternatywą jest nie mieć w ogóle dzieci.
Prognoza na życie za granicą
Ostatnio zacząłem szukać ofert pracy w internecie. Znalazłem kilka w Londynie. Zarabiałbym od pięciu do siedmiu razy więcej niż obecnie. Owszem, życie jest tam droższe. Ale nikt mi nie wmówi, że pięć razy, bo znam kilka osób, włącznie z własnym bratem, którzy już pracują i żyją za granicą.
Mój sąsiad z lat młodości wyjechał dwa lata temu do Szkocji "na zmywak". Po jakimś czasie został kucharzem. Sieciowa restauracja, zarobki to najniższa krajowa. Wynajmują w cztery osoby trzypokojowe mieszkanie. A jednak stać go było na: zwiedzenie Szkocji, zafundowanie swojej mamie urlopu na Wyspach, kupienie kilku aparatów cyfrowych dla siebie i rodziny, laptopa, samochodu.
Dla porównania: ja z żoną, zarabiając "dużo" w Polsce, samochodu, laptopa czy dobrego aparatu cyfrowego dorabiałem się cztery lata.
Jak wyjadę, to na zawsze
Obawiam się, że skala emigracji z ostatnich lat to nie te kilkaset tysięcy, do których władza się przyznaje, tylko grubo ponad "podejrzewane" dwa miliony. Wyjeżdżają pewnie głównie ludzie młodzi po studiach, którzy mieli budować przyszłość tego kraju, a zostają starsi, niewykształceni i bezradni albo zbyt bogaci, by musieć w ogóle wyjeżdżać. Do tego dołóżmy niechęć młodych małżeństw do posiadania dzieci, upadek znaczenia rodziny, co powoduje starzenie się społeczeństwa. Bo co ma mnie zachęcić do posiadania dzieci? Raczej nie tysiąc złotych "becikowego". Dodajmy tykającą bombę zegarową o nazwie ZUS i mamy gotowy przepis na katastrofę.
Mam wielką ochotę wyjechać. Nie na rok czy dwa, nie żeby się dorobić. Jak wyjadę, to na zawsze. Wyprę się tego kraju, gdy tylko będę mógł zapewnić sobie i dzieciom obywatelstwo innego kraju. Potem będę sukcesywnie ściągał całą rodzinę do siebie, bo nie chcę ich zostawić w tym bagnie. Przed wyjazdem powstrzymuje mnie tylko niezdecydowanie żony. Ale nad tym jeszcze pracuję.
* nazwisko znane redakcji
informatyk z Warszawy
Zrodlo:Gazeta.pl
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshirli.pev.pl
|
|
|