kaniagostyn *UKS Kania Gostyń
Pol. Wieś która odeszła
Odleciały z podwórek żurawie
dachom brody zgolono na wioskach
tylko stoją kapliczki jak zawsze
w których czuwa wciąż Matka Boska
Któż pamięta kieraty i cepy
i przy furach koła drewniane
tego świata już nie ma niestety
to już wszystko odeszło w nieznane
Dziś już łubin nie pachnie na polach
i już kosą nie kosi się żniwa
i się cepem nie młóci w stodołach
a i sierpa się też nie używa
Któż wie dzisiaj jak mleko się kroi
zsiadłe mleko z kamiennego garnka
wielką misę stojącą na stole
pełną kartofli i pysznych w nich skwarkach
Zapomniało sie smak dawnych jabłek
złotych renet, krąselek,koszteli
kto pamięta dziś gruszkę cebulkę
o niej też zapomnieli
Dawno zgasły już lampy naftowe
już im knota nikt nie podkręci
okopcone od nafty powały
pogrążyły się w niepamięci
Nie pobiela się dzisiaj już domów
kto wie co to jest ultramaryna
nie ma dachów już złotych ze słomy
i nikt w łóżkach sienników nie trzyma
Z kuchni zniknął konewnik poczciwy
i wiszące na ścianach makaty
i uleciał w niepamięć jak żywy
wyszywany łabądź skrzydlaty
Już w kredensie nie stoją moździeże
i żelazko już nie ma swej duszy
stary młynek juz kawy nie miele
nawet kredens już nam się wysłużył
I znak krzyża na bochnie chleba
mało kto dzisiaj czyni
by szacunek dać Bogu do nieba
i tym znakiem dziękować że żywi Latarnia łączności wz.36. Jakiś czas temu znalazłem na Rzeźni lampę naftową. Fajna rzecz, z zasłonami bocznymi. Dość mocno przypominała mi latarnię łączności wz.36. Wróciłem do domu i jak się okazało była bardzo podobna. Podstawowa różnica to drzwiczki z tyłu, nie z przodu. Oryginały różnią się od siebie nawzajem, szczególnie ilością otworów i nitów.
Szybko pozyskałem WT oraz instrukcję użycia w polu. Trochę przeróbek, boczne zasłony dałem do Przemka, aby wyciął T i R. Wczoraj ją przemalowałem. Wieczorem będzie druga warstwa.
W instrukcjach występuje jako "latarka ręczna", szczególnie, że instrukcja łączności którą mam była z 1934, a ten wzór z 1936 r. Niemniej służy do oświetlania stacji telefonicznej i stacji radio. Na taczance łączności były takie dwie sztuki.
Tak więc na dioramie lampa do oświetlania przyszłej radiostacji. W polu już w ramach patrolu telefonicznego. Kto ją przenosił? Nie wiem. Instrukcje tego nie mówią. Domyślam się jednak, że decydował o tym dowódca patrolu. Dowódca miał już aparat telefoniczny wiszący przez szyję, bębnowy miał bęben. Ja osobiście bym przydzielał ją rękawicowemu lub tyczkowemu, który ma najmniej sprzętu. Latarnię przenoszono na pasie - z tyłu ma specjalny zaczep.
Tak więc teraz drugie malowanie, wymiana jednek szybki na bardziej mleczną i czekam na tabliczki od Przemka.
tutajpoczkategori . Błażej trawiony szałem biegnie na Ezopa i Batu, gdy jednak Iron skupia moc swojej krwi wyzwalając Arkana, świadomość Błażeja wynurza się z toni szału stając powyżej Bestii, która, choć mocno się szarpie, zostaje na powrót zakuta w kajdany samokontroli...
Ezop widząc szybką reakcję złotowłosego wampira uśmiecha się skłaniając głowę i mówi
Leć szybko sprawdzić korytarz w którym słychać było strzały! Gdyby działo się coś poważnego wykonaj "taktyczny odwrót" - tutaj uśmiecha się szyderczo - i zawołaj nas.
Batu, leć szybko do tych Akolitów! Po drodze zwiń sobie parę koktajli mołotowa, które stoją przy ochronie. Hieronim jest bardzo wytrzymały i kule niewiele mu zrobią, a jak do niego podlecisz i dostaniesz z pazurów, to będziesz się już nadawał tylko na środę popielcową.
Ezop podchodzi do jednej z lin podtrzymujących element dekoracji (wiszącą nad deskami sceny kukłę kruka trzymającego w dziobie ostrygę) i urywa z niej dwa metry wiążąc nimi Yesspree. Następnie bierze jedną z lamp naftowych i zamierza się na leżąca wampirzycę
Jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie powrócisz do ciała, to usmażę cię suko i na zawsze zostaniesz w astralnej formie... Historia. No to zaczynamy xD
W oddali widziałam już światła Menegroth. Szłam między drzewami, coraz bardziej zbliżając się do Esgalduiny. Rzeka świeciła, odbijając światło wiszącego nad lasem księżyca. Po kwadransie doszłam do traktu, który szedł wzdłuż rzeki, prosto do miasta. Zeszłam nad brzeg i spojrzałam w wodę. Zobaczyłam w niej czarnowłosą elfkę z rudymi pasemkami na końcówkach. Włosy związane w niezgrabny kok, z którego nieposłuszne kosmyki i tak wystawały. Bystre brązowe oczy smutnie patrzyły w toń rzeki. Na spiczastych uszach były trzy okrągłe, złote kolczyki i jeden większy, wiszący z malutkim czerwonym rubinem. Na szyi wisiał srebrny krzyżyk na czarnym rzemyku. Westchnęłam i poprawiłam kołczan na plecach. Weszłam z powrotem na drogę i powoli ruszyłam w stronę miasta. Śnieg skrzypiał nieprzyjemnie pod moimi nogami. Było zimno, z drzew już dawno opadły liście. Szłam powoli nie spiesząc się. Nic mnie nie goniło, ja nie byłam nigdzie spóźniona. Tylko nie wiedziałam, czy mnie wpuszczą do środka... powinni. Po niecałej pół-godzinie doszłam do bramy. Od wewnątrz pilnowało jej dwóch strażników, na murach chodziły dwuosobowe patrole. Gdy zbliżyłam się do bramy, jeden ze strażników zapytał po elficku, widząc, że jestem elfką:
- Kim jesteś? - Miał niski głos, wyczuwało się w nim pogardę dla innych i wściekłość za to, że ktoś wywlekł go z łóżka o tak nieprzyzwoitej porze...
- Nazywam się Elle, przybywam z Nangoroth. Wpuścicie mnie czy nie? - Byłam zmęczona, nie spałam od trzech nocy. Strażnik spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Hmmm... - zastanawiał się. Po chwili jednak skinął głową do kolegi, który zwolnił blokadę. Brama poszła w górę. Weszłam do środka.
- Dziękuję. - Powiedziałam cicho i zaczęłam zmierzać w stronę domu przyjaciółki. Wzdrygnęłam się, gdy jeden ze strażników, który był pod wpływem alkoholu, klepnął mnie w tyłek i zaśmiał się ohydnie. Zacisnęłam zęby by nie wybuchnąć i nie poderżnąć mu gardła... Zacisnęłam pięść i podążyłam dalej. Miasto spało. Gdzieniegdzie migała dogasająca lampa naftowa, oświetlając ulicę. Po kwadransie doszłam na dziedziniec. Nigre mieszkała w niewielkim domku przy dziedzińcu. Przeszłam przez całą jego szerokość i zatrzymałam się przed drzwiami do domu Nigre. Już miałam zapukać, gdy ktoś położył mi rękę na ramieniu. W świetle księżyca była trupio blada... Miałam się odwrócić i uderzyć jegomościa w twarz, lecz on był szybszy. Złapał i wykręcił moją rękę, która była w połowie drogi do jego nosa. Nie wiem jak, ale jedną ręką zasłaniał mi usta i krepował ręce... W drugiej trzymał powykręcaną, drewnianą laskę. Próbowałam się wyrwać, lecz daremnie. Przeciwnik był bardzo silny, nie miałam szans. Nie rezygnowałam, choć wiedziałam, że nie uda mi się wyrwać z jego uścisku. Lecz nagle, jego dłoń przesunęła się pod moje usta. Nie krępowałam się i z premedytacją ugryzłam go mocno w rękę. Puścił mnie, krzyknął cicho. Nacisnęłam mu na stopę i uderzyłam łokciem w brzuch. Odwróciłam się do niego przodem. Miał kaptur, nie widziałam jego twarzy. Trzymając się za brzuch, zwrócił na mnie wzrok. I wypowiedział cicho słowa, wyciągając ku mnie laskę, którą trzymał w lewej ręce. Strumień blado - niebieskiego światła wystrzelił w moją stronę i walnął mnie w brzuch. Poleciałam kilka metrów w tył, tracąc przytomność.
Zakapturzony mężczyzna podszedł do leżącej na dziedzińcu elfki. Podniósł ją i zarzucił sobie na ramię. Powoli podążył w stronę wejścia do podziemi. zszedł na schody, zamykając za sobą właz..
Ocknęłam się w ciemnej sali. Ku mojemu zdziwieniu nie byłam związana, skrępowana. Leżałam na podłodze, w kącie jakiegoś pokoju. Podłoga była zimna. Na środku sali stał okrągły stół, a przy nim postawiono kilka krzeseł. Byłam jeszcze słaba, nie zdołałam się podnieść. Po chwili drzwi do sali otworzyły się i do środka wmaszerowało dwóch mężczyzn. Jeden z nich, mroczny elf, usiadł przy stole. Drugi, ten który mnie zaatakował, nadal zakapturzony podszedł do mnie i dźwignął z ziemi, sadzając na krześle na przeciwko elfa. Sam usiadł po drugiej stronie stołu. Złożyłam ręce na piersiach i zrobiłam naburmuszoną minę. Spojrzałam na zakapturzonego mężczyznę z laską. Dunmer także spojrzał na mężczyznę. Po chwili mroczny elf odezwał się:
-...
[Uwaga: OFF TOP piszemy w kwadratowych nawiasach]
[No to teraz wasza kolej (czyt. Admina). Mam nadzieję, że nic nie zepsułam... xD Wynalazek rewolucji przemysłowej-lampa naftowa. 1.Wynalazek:
Lampa naftowa
2. Wynalazca:
Ignacy Łukasiewicz (wg metryki: Jan Boży, Józef Ignacy Łukasiewicz) - ur. 8 marca 1822 w Zadusznikach, zm. 7 stycznia 1882 - polski aptekarz pochodzenia ormiańskiego, wynalazca lampy naftowej, a przede wszystkim ojciec przemysłu naftowego. Również rewolucjonista i działacz niepodległościowy. Jako pierwszy na świecie wykorzystał na skalę przemysłową bogactwo korzyści jakie daje ropa naftowa. Bardzo sprawny organizator, z czasem dorobił się na ropie naftowej dużego majątku. Był również wielkim społecznikiem. Propagował zakładanie sadów, budowę dróg i mostów, szkół, szpitali itd., finansując wiele inicjatyw z własnej kieszeni, walczył z biedą i alkoholizmem w regionie, tworzył kasy zapomogowe i fundusze emerytalne. Całe życie związany z Podkarpaciem, zrobił wiele dla tego regionu, uznawany za jednego z jego największych dobroczyńców. Mawiano o nim, że wszystkie drogi w Zachodniej Małopolsce brukowane były guldenami Łukasiewicza. Szeregowi pracownicy nazywali go ojcem Ignacym. Dążył do rozwoju rodzącego się tam przemysłu naftowego nie skupiając go całkowicie w swoich rękach, lecz namawiając i pomagając w tworzeniu również innych firm.
3. Rok wynalezienia:
1853 r.
4. Zastosowanie wynalazku:
Skonstruowana przez Łukasiewicza lampa naftowa była w drugiej połowie XIX wieku najpopularniejszym sposobem oświetlania wnętrz mieszkalnych.
Lampy naftowe zostały zastosowane do oświetlenia sali operacyjnej lwowskiego szpitala miejskiego ,gdzie 31 lipca 1853 roku przeprowadzono pierwszą operację nocną z ich wykorzystaniem.
Lampy naftowe były stosowane jako lampy stojące, wiszące, kinkiety oraz lampy techniczne.
Popularnym typem lampy naftowej stojącej były lampy podłogowe i lampki nocne tzw. miniaturki. Dużą popularnością cieszyły się również lampy naftowe wiszące.
Najpopularniejszą odmianą lampy naftowej była jej postać stojąca - "stołowa". Były to lampy niezwykle dekoracyjne posiadające kształt pucharu, amfory, puszki, kanefory, kolumny lub tralki. Wykonane były z różnych materiałów i zwieńczone dekoracyjnymi kloszami ze szkła barwionego, trawionego i malowanego w imponujące wzory.
Popularnym typem lampy naftowej stojącej były lampy podłogowe i lampki nocne tzw. miniaturki. Dużą popularnością cieszyły się również lampy naftowe wiszące.
Lampy naftowe znalazły szerokie zastosowanie w kolejnictwie. Używano ich jako lamp sygnalizacyjnych w pociągach, semaforach, zwrotnicach, do oświetlania peronów, budynków stacyjnych, przejazdów kolejowych. Najdłużej, bo do lat 70-tych, lampa naftowa funkcjonowała właśnie w kolejnictwie jako oświetlenie sygnalizacyjne.
Pierwsza skonstruowana przez Łukasiewicza lampa rozświetliła wystawę apteki.
W 1854r. w Gorlicach, w dzielnicy Zawodzie na skrzyżowaniu dróg zapłonęła pierwsza na świecie uliczna lampa naftowa.
Lampa naftowa nie była dostosowana do spalania hydrocarburu i fotogenu, która w takiej postaci nie nadawała się do oświetlania naftą. Łukasiewicz skonstruował do niej nowy palnik, co przyniosło pełny sukces. Po zastosowaniu takiego palnika lampa spalała wszystkie gazy, nie pozostawiając sadzy i swądu.
Na beczkowatym postumencie, na którym stoi figura Chrystusa Frasobliwego w Gorlicach, wmurowana jest żelazna latarnia, w której umieszczona była pierwsza lampa naftowa skonstruowana przez Ignacego Łukasiewicza.
Bibliografia:
Tytuł: Wydawnictwo: Rok:
„Encyklopedia dla dociekliwych” Elżbieta Jarmołkiewicz 2000 r.
„Encyklopedia Polska 2000” Podsiedlik, Raniowski 2000r.
i spółka
„Sławni Polacy” Publicat 1998r.
Internet Czarny Lotos. Ciszę raz po raz przerywał przejeżdżający samochód sunący z niesamowitą szybkością po gładkiej nawierzchni. Starsza kobieta obserwowała jak światła pojazdów pojawiają się i nikną na horyzoncie, czekając na odpowiedni moment. Z chwilą, gdy dwa żółte punkciki zniknęły jej z oczu, a wiadukt ogarnęły całkowite ciemności, ściągnęła z nóg niewygodne pantofle i usiadła na skraju betonowej balustrady. Wiatr zmroził jej ciało okryte jedynie lekką sukienką, gdyż płaszcza pozbyła się dużo wcześniej w czasie swego samotnego spaceru. Rozejrzała się jeszcze naokoło, wykonała znak krzyża, odłożyła na bok różaniec o białych paciorkach, wysunęła się i skoczyła w otchłań czarnej, spokojnie szemrzącej rzeki.
*
Billi postawiła bose stopy na przyjemnie chłodnych płytkach łazienki i sięgnęła po puchowy ręcznik wiszący na wieszaku. Spojrzawszy w lustro znieruchomiała na moment i z zadowoleniem przyglądała się jak jej zazwyczaj sine ciało błyszczy w świetle naftowej lampy rubinową czerwienią i powoli różowieje. Uśmiechnęła się słabo i oblizała pełne wargi. „Człowiek” pomyślała. „Teraz wyglądasz jak człowiek”. Kolistymi ruchami zaczęła ścierać z siebie lepką, czerwoną substancję, której intensywna woń wypełniła pomieszczenie, a gdy już była sucha i apetyczna przywdziała bieliznę; koronkowe figi, usztywniany stanik oraz samonośne, kryjące pończochy, po czym ubrała krótką, szarą sukienkę zapinaną pod samą szyję. Znów zerknęła w stronę lustra. Jej ciemne włosy sterczały na wszystkie strony, były matowe i bez połysku, a na dodatek dostrzegła, że niektóre kosmyki posiwiały. Wykrzywiła usta z niesmakiem, jednak nic nie mogła na to poradzić.
*
Wyczołgawszy się na brzeg starsza kobieta stwierdziła, że bycie martwą jest równie beznadziejne, co bycie żywą, gdyż między jednym, a drugim nie widziała żadnej różnicy. Usiadła na oszronionej trawie i zaczęła przyglądać się jak jej ciało powoli dryfuje na tafli wody, co wydało jej się dosyć zabawne, choć nie miała pojęcia, dlaczego. Zerwała jedno srebrne źdźbło i wetknęła je sobie w kącik ust. Zaczęła zastanawiać się, co dalej. Co się z nią teraz stanie? Nie takiego końca się spodziewała.
Rozmyślania te zostały gwałtownie przerwane, gdyż jej odcięta od korpusu głowa potoczyła się i zniknęła w zaroślach.
*
- Każda śmierć ma swoją biografię – powiedziała Sybil – niezwykłą lub nie, jednak w każdej możesz dostrzec coś osobliwego. Którą z nich pragniesz ujrzeć?
Dorian Morriganis uśmiechnął się, po czym z kieszeni welurowej marynarki wyciągnął garść oboli i położył je na stole. Dłoń kobiety drgnęła niespokojnie.
- Króliki ćwierkają, że wkrótce ktoś się po mnie zjawi. Możesz mi powiedzieć, kto?
Nie mógł tego dostrzec, bo oblicze wieszczki skrywane było pod głębokim kapturem, jednak dałby sobie rękę uciąć, że ta się uśmiechnęła.
- Czy ty za wiele nie wymagasz? – spytała. Po stole posypały się kolejne monety.
- Nie mam wiele czasu – rzekł. – Wiesz, że oni chcą zabrać mnie do Nieba?!
- Słyszałam, że już raz stamtąd uciekłeś…
- No i?
- Za to w Piekle cię nie chcieli. Jesteś dla mnie zagadkową figurą, Dorianie.
Młody mężczyzna przeczesał ręką białe włosy.
- Gdyby prawdziwe Piekło w ogóle istniało… miałbym tam już zaklepane miejsce do spania. Wiesz, co myślę, że to „Góra” maczała w tym palce. Ten Starzec za bardzo lubi się wtrącać. Czasem bywa naprawdę irytujący.
- Po prostu lubi przekształcać przyszłość. To taka Jego gra.
- Wredny skurwiel – burknął Dorian. – Swoją drogą, Sybil, widziałaś Go kiedyś?
- Ja? – Kobieta uśmiechnęła się smutno i powoli zsunęła z twarzy szkarłatne płótno. W miejscu, gdzie powinny znajdować się oczy błyszczały upiornie dwie onyksowe kule. – Tylko raz.
*
Siedząc na trawie, Billi mechanicznym ruchem czyściła ostrze Artemis, swojej osobistej kosy. Przy jej nodze zastygła w rozgoryczeniu leżała odcięta głowa staruszki.
„Spóźnia się”, pomyślała z goryczą dziewczyna i właśnie w tym momencie usłyszała za plecami świst powietrza przecinanego przez ogromne skrzydła. Młody chłopak stanął lekko na ziemi, po czym przysiadł tuż obok niej z podkulonymi nogami.
- Przepraszam, ja…
- Mam dzisiaj jeszcze wiele do zrobienia – przerwała mu ostro. – Myślisz, że to jedyny samobójca w tym kraju?
- Tak, wiem. Wybacz… Nie możesz jej uwolnić, prawda?
Billi zacisnęła mocniej drzewiec kosy, a ta skurczyła się do rozmiarów batuty, którą przypięła paskiem do prawego uda.
- Wiesz, że to niemożliwe – odparła chłodno – zasady znasz.
- Była moją żoną…
- Niesamowicie mi przykro.
- Nie wierzę ci.
- Nie musisz. Staram się być grzeczna. Proszę. – Wystawiła ręce i podała aniołowi słoik, w którym niewielki, błękitny motyl latał jak szalony starając się wydostać się na wolność.
- Tantalskie męki – wyszeptał skrzydlaty, a jego oczy zeszkliły się.
- Trzeba płacić za swoje błędy.
- Czy nie ma w tobie krzty współczucia?
- Współczucia… – wstała z zamiarem odejścia, lecz zatrzymała się jeszcze na chwilę. Najpierw z cieniem emocji na twarzy spojrzała na niebiańskiego opiekuna, po czym przyklękła przy odciętej głowie samobójczyni i patrząc prosto w jej wodniste, puste oczy, powiedziała:
- Coś nas łączy.
*
„Nie pragnę śmierci” pomyślała dziewczyna „pragnę tylko niczym niezmąconej nicości… albo spokoju”.
Najpierw zdjęła lekką białą sukienkę, potem skórzane sandały, by ich nie zabrudzić, po czym rozplątała gruby, czarny warkocz pozwalając, aby wiatr targał włosami na wszystkie strony. Położyła obie dłonie na wilgotnej, przerdzewiałej poręczy. Jej ciałem wstrząsnął chwilowy dreszcz. Powoli wspięła się i stanęła na skraju metalowej rury. Rozłożyła ramiona w znak krzyża i przymknęła oczy. Trzęsła się z zimna i strachu, lecz nie płakała, bo już dawno miała to za sobą. Teraz pozostały już sprawy ostateczne do załatwienia.
„Odratują mnie. Muszą!”
Podobnie jak 70% samobójców pragnęła się zabić, lecz nie chciała umrzeć. To nie było do końca normalne pragnienie i zdawała sobie z tego sprawę. Jednak mimo wszystko, wskoczyła do wody czując, że żyje mocniej niż kiedykolwiek przedtem.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plshirli.pev.pl
|
|
|